"Sztokholm, 19 listopada 1954 r.
Dzisiaj na posiedzeniu Światowej Rady Pokoju jakaś pani ofiarowała mi trzy goździki – bardzo duże – dwa czerwone i jeden biały. (…) Kwiaty były tak piękne, że długo się im przypatrywałem. I przyszło mi do głowy, że tak dawno już nie oglądałem kwiatów, tak jak trzeba, z wewnętrznym przeniesieniem się na nie, z całym pojmowaniem tego, czym jest kwiat. I dalej myślałem sobie, że świat cały jest tak zabiegany, zafrasowany, zagnany, że nikt nie ma czasu na patrzenie – nie tylko na kwiaty, że nie ma czasu na kontemplację. (…) Dziś tu widziałem na wystawie w sklepie (…) faceta, który urządził wystawę: robotnik czy artysta, nie wiadomo. Ale miał wyraz tak samo zagnany, zamęczony, jak niektórzy robotnicy u nas, kiedy wracają kolejką do domu po pracy. (…)
Po obu stronach zaziajani ludzie, którzy pędzą jak wiewiórki w klatce, aby żyć. Po co żyć? Dla kogo żyć? To straszne. Świat się stał czymś potwornym, spieszącym się nie wiadomo dokąd. Po śmierć? Do ostatniej katastrofy? Nonsens życia współczesnego widać coraz wyraźniej, szybkość i pośpiech zabija wszystko, nawet samo życie. I jaki w tym cel? Gdzie to osławione szczęście ludzkości? Troska o człowieka? Obie strony współzawodniczą w tym, jak tego człowieka zatłamsić, ogłupić, pozbawić zdolności myślenia. I dopiero oglądając taki kwiat widzi się, jak się daleko odeszło od kwiatów, od wierszy, od tomów (…).”
Jarosław Iwaszkiewicz, Dzienniki 1911-1955